poniedziałek, 28 grudnia 2015

Psy mają potrzeby - zdrowa sierść


Cześć dwunogi i ogony ! Dziś będzie trochę o dbaniu o piesowe futro :) Firma Butcher's zaprosiła Panią i mnie do współpracy w ramach kampanii "Psy mają potrzeby". Temat grudniowy to zdrowa sierść. Nie będę się rozpisywał we wstępach, zapraszam do lektury. Mamy nadzieję, że pomoże Wam ona w dbaniu o pieskową okrywę :)


Nie musisz wysyłać psa do SPA
W chłodny, zimowy wieczór miło jest się wtulić w lśniącą i delikatną w dotyku sierść ukochanego czworonoga. Jej dobra kondycja świadczy o zdrowiu i prawidłowym funkcjonowaniu organizmu zwierzęcia, dlatego warto szczególnie o nią dbać.
Kiedy po raz pierwszy widzimy psa, nasza uwaga skupia się przede wszystkim na stanie jego sierści i oczach. Komplementujemy błyszczącą sierść i radosne spojrzenie. Wygląd psa świadczy o samopoczuciu oraz witalności. Dla zachowania dobrej kondycji czworonoga, niezbędna jest odpowiednia ilość składników odżywczych w serwowanym pożywieniu. Rzadka, matowa i liniejąca sierść najczęściej jest skutkiem niewłaściwie zbilansowanej diety. W pokarmie psa nie powinno zabraknąć witamin z grupy B, a także H, E, F, A oraz wysokiej jakości białka.

Nie bądź gruboskórny
Skóra jako największy organ całego organizmu wykazuje szereg istotnych funkcji w prawidłowym funkcjonowaniu organizmu. - Stanowi barierę ochronną przed wnikaniem czynników środowiska, spełnia funkcję czuciową, gdyż na jej terenie lokalizują się elementy zdolne do odczuwania wrażeń dotykowych, ciepła, zimna czy bólu, kontroluje przepływ krwi i termoregulację ciała, posiada właściwości wydzielnicze, i wydalnicze, jest miejscem syntezy witaminy D oraz spełnia funkcje miejscowego systemu immunologicznego. Psy bardzo często zapadają na schorzenia skóry i okrywy włosowej. Najczęściej przyczyna ma podłoże alergiczne kiedy jest wynikiem alergii pokarmowej – mówi lek. wet. Piotr Jaworzyński. Prawidłowe żywienie poprawi stan skóry i sierści. Odpowiednio zbilansowany poziom energii, białka w karmie oraz wzbogacenie o kwasy Omega 3 i Omega 6 pozwala zapewnić prawidłowe odżywianie skóry i okrywy włosowe. Obecność w składzie przeciwutleniaczy w postaci selenu oraz witaminy E pozytywnie wpływa na stan skóry pupila.

Daj psu cynk
Dieta zwierzęcia bogata w cynk, gwarantuje zdrową i lśniącą sierść. Składnik ten jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania bariery skórnej, zmysłu smaku i węchu. Wapń jako składnik mineralny karmy działa łagodząco na stany alergiczne skóry. Olej z łososia - element bogaty w wielonienasycone kwasy tłuszczowe Omega 3 - gwarantuje dobrą kondycję skóry i okrywy włosowej u naszych podopiecznych poprzez obniżenie natężenia reakcji alergicznej. Gotowa karma typu Beauty, dedykowana przede wszystkim psom z długą i matową sierścią, została skomponowana w taki sposób, aby suplementy diety poprawiły jej niedostateczny wygląd. Dodatkowo, zawarte w niej prebiotyki wzmacniają system odpornościowy psa szczególnie narażonego na infekcje w okresie zimy.

O włos od ideału
Codzienne wyczesywanie sprawi, że w miejscu wypadniętych i martwych włosów pojawi zdrowa sierść.. Czynność ta, zapobiega problemom z przesuszoną skórą, łupieżem czy podrażnieniami spowodowanymi nagromadzeniem się bakterii chorobotwórczych. Kąpiele psa nie powinny odbywać się zbyt często, ponieważ podczas kontaktu skóry z wodą i detergentem zmywana zostaje naturalna bariera ochronna wytwarzana przez gruczoły łojowe. Działa ona w ten sposób, że natłuszcza skórę, która jest chroniona w ten sposób przed infekcjami bakteryjno-grzybiczymi a włos staje się mniej podatny na wchłanianie wody. 

Aż chce się głaskać!
Gdy jednak zajdzie konieczność kąpieli psa, należy użyć produktów przeznaczonych dla zwierząt. Dla ras posiadających matowe włosy zalecane są preparaty z jedwabiem, z kolei na wypadanie sierści pomogą kosmetyki z szałwią. Niektóre rasy psów, np. yorkshirre teriery, nie posiadają podszerstka, czyli krótkiej, gęstej warstwy futra, a ich włosy wymagają szczególnej pielęgnacji oraz regularnego wyczesywania dla zapobiegania powstawaniu kołtunów. Pamiętajmy, że odpowiednia pielęgnacja okrywy włosowej u pupili to podstawa zdrowia i pięknego wyglądu zwierzęcia.

sobota, 5 grudnia 2015

Zwierzę to nie zabawka

Mała Benia (chwilowo nie mam dostępu do swoich zdjęć z dzieciństwa)

Mikołajki za pasem, a zaraz po nich nadejdą Święta Bożego Narodzenia... czyli prezentowa gorączka w pełni. 

  • Mamusiu, tatusiu! Chcę dostać pod choinkę słodkiego szczeniaczka z wielką, czerwoną kokardą na szyi! Dokładnie takiego jak pokazywali w reklamie w telewizji!
  • Kochany Święty Mikołaju, w tym roku byłem grzeczny, słuchałem rodziców, nie biłem kolegów w przedszkolu, nie kłóciłem się z siostrą i nie zabierałem jej zabawek. Chciałbym dostać w prezencie od Ciebie ślicznego kotka.
  • Babciu! Byłam z rodzicami w galerii i tam był taki sklep ze zwierzątkami! I wiesz co tam widziałam? Gadającą papugę! Taką samą jak ta, o której niedawno oglądałyśmy film! Kupisz mi taką na Święta?
  • Kochany Aniołku! Rodzice Ani kupili jej niedawno żółwia. Jest cudowny! Też chciałabym żółwia. Wiem, że dla Ciebie nie ma rzeczy niemożliwych i że możesz mi przynieść z Nieba pod choinkę takiego samego żółwia jak ma Ania.
Przedstawiłem Wam przykładowe dziecięce prośby o zwierzątko, które chciałby dostać w prezencie.
Drodzy rodzice, ciocie, wujkowie, dziadkowie i wszyscy dorośli pamiętajcie: zwierzę to nie zabawka, nie nadaje się na prezent, zwłaszcza dla dziecka !

Dlaczego? Ano już Wam mówię:

Słodki szczeniaczek nie jest takim ideałem jak go pokazują w filmach czy reklamach. Sika (i nie tylko) w domu, jak się go nie pilnuje i nie daje mu odpowiednich zabawek to gryzie co popadnie (sam zniszczyłem kilka par butów), bo mu zęby rosną i musi gryźć, poza tym szczeniak poznaje świat między innymi przez branie różnych rzeczy do pyska. Niedawno Pani przeczytała na jednej z psich grup coś w stylu: Ratunku mój 7-tygodniowy szczeniak ciągle sika w domu! Jak go tego oduczyć?! A co w tym dziwnego, że sika? Toż to psie dziecko! Z tego co wiem, ludzkie dzieci też nie rodzą się z umiejętnością załatwiania swoich potrzeb fizjologicznych na nocniku czy w toalecie. I jak są uczone korzystania z nocnika to też nie zawsze zdążą zawołać rodzica, że potrzebują. Dlaczego więc taki szok, że szczeniak załatwia potrzeby w domu? Trzeba go nauczyć, że toaletą jest dla niego podwórko, a nie mieszkanie i że ja jak ma potrzebę to się "woła".  A jak już o spacerach mowa - trzeba na nie wychodzić codziennie (ze szczeniakiem wychodzi się baaardzo często, 3 razy dziennie mu zdecydowanie nie wystarczy), niezależnie od pogody, chęci bądź ich braku. Należy się zastanowić kto z tym pieskiem właściwie będzie wychodził, bo przecież nie 6-letnie dziecko, które po pierwsze nie da rady samo go upilnować, a po drugie to niezbyt bezpieczne puszczać takie maluchy samopas. I jeszcze jedno jeżeli chodzi o psią toaletę: stety-niestety po swoim podopiecznym trzeba sprzątać. Dla czworonoga trzeba także mieć czas, bo nie wystarczą mu tylko 5-minutowe spacery za potrzebą, musi się też wybiegać (ewentualnie wychodzić), należy go regularnie czesać oraz wykonywać inne zabiegi pielęgnacyjne i uczyć go.  Pies to wydatek nie tylko czasowy, ale również finansowy: dobra karma kosztuje, trzeba też liczyć się z kosztami takimi jak wizyta u weterynarza, a im większy pies tym wyższe ceny. O tym wszystkim pewnie Wam niestety w filmach i reklamach nie powiedzieli.

Mały, śliczny kotek również wcale nie jest tym cudnym kłębkiem futra mruczącym z zadowoleniem przez sen na kolanach opiekuna jak to pokazują chociażby reklamy kociego jedzenia. Przy kocie nie ma dużo pracy powiedzą niektórzy... wychodzić z nim nie trzeba, wystarczy dać jeść i już. Otóż nie, bo na przykład kuweta sama się nie posprząta, a do brudnej kot się załatwiać nie będzie chciał. Jak ma czysto to też nie zawsze załatwia w niej swoje potrzeby, bo... koty są bardzo terytorialne i lubią znaczyć teren. Zwykle pomaga na to kastracja/sterylizacja, ale jak ktoś o tej kociej cesze nie wie to może go spotkać bardzo przykro pachnąca niespodzianka na ulubionej kanapie czy w butach. Z kotem również trzeba się bawić i wykonywać przy nim zabiegi pielęgnacyjne - jak się go nie wyczesze to sierść będzie wszędzie, a nieobcinane pazury kot będzie sobie ścierał o meble. I tu znów pojawia się pytania, kto będzie się tym wszystkim zajmował? W przypadku kota też należy pamiętać o sporych wydatkach: dobra karma, szczepienie, odrobaczenie (o tym wiele osób zapomina) i nagłe wizyty u weterynarza spowodowane chorobą.

Zwierzęta trzymane w zamknięciu: papugi, kanarki, króliki, szynszyle, fretki, myszy, szczury, chomiki, świnki morskie, żółwie, rybki i inne. Takie zwierzęta to również obowiązek! Trzeba karmić czy sprzątać (np. niewymieniane regularnie trociny okropnie śmierdzą). W przypadku fretek dobrze jest przeprowadzić zabieg usunięcia gruczołów okołoodbytowych (co wiąże się z dodatkowym wydatkiem), bo mogą wydzielać nieprzyjemny zapach. Szynszyle są bardzo wrażliwe i potrzebują spokoju. Większość z wymienionych zwierząt potrzebuje ruchu, a to oznacza konieczność wypuszczania ich, a potem sprzątania pozostawionych przez nie tu i ówdzie odchodów oraz dopilnowania żeby wróciły znów swoich "domków". Przy gryzoniach zdecydowanie należy pamiętać, że lubią one podgryzać wszystko, tak kable też ! Każde z tych zwierzątek ma swoje wymagania i zabiegi pielęgnacyjne, które trzeba przy nich wykonywać i wbrew pozorom im również zdarza się zachorować, a to oznacza wizytę w lecznicy i wydatek pieniędzy.

O czym jeszcze należy pamiętać? O tym, że biorąc jakiekolwiek zwierzę pod swój dach bierzecie za nie odpowiedzialność i że będzie on Wam towarzyszyło przez kilka/kilkanaście (czasem nawet kilkadziesiąt) lat. Co zrobicie gdy przyjdą wakacje i będziecie chcieli wyjechać? Czy macie kogoś kto zajmie się Waszym podopiecznym? Czy będziecie w stanie zabrać zwierzaka ze sobą, co będzie się wiązało z wyrzeczeniami podczas wyjazdu, bo nie wszędzie można z pupilem wejść? Czy jeżeli nie macie nikogo, kto będzie mógł pod Waszą nieobecność zaopiekować się zwierzątkiem i nie możecie go zabrać ze sobą to będziecie w stanie opłacić mu hotelik lub petsittera? Czy znajdą się w Waszym domowym budżecie pieniądze na leczenie gdy okaże się nagle, że Wasz pupil ciężko zachorował? Co zrobicie, gdy dziecko po tygodniu, czy dwóch znudzi się zwierzątkiem, będzie rozczarowane, bo piesek potargał jego ulubionego pluszaka, kotek nie daje się tłamsić i ciągle nosić na rękach, fretka nie chce jeździć w wózku dla lalek przebrana za dzidziusia, papuga wcale nie umie mówić tak jak ta widziana w filmie, a Ania dostała teraz króliczka i żółw już nie jest fajny, bo teraz fajny jest króliczek?

Pamiętajcie! Każde zwierzę, czy to pies czy to rybka ma swoje potrzeby! Nie można ich odłożyć na półkę, tak jak odkłada się zabawki, żeby poczekały na później aż znów sobie o nich ktoś przypomni! Zbyt dużo zwierząt jest branych, bo dziecko chciało i potem oddawanych, bo się znudziło. Dziecka byście nie oddali, więc zastanówcie się najpierw i przeanalizujcie dokładnie wszystko. Lepiej kupić zabawkę, a nie żywą, czującą istotę. Na zawsze jesteście odpowiedzialni za to co oswoicie!

sobota, 28 listopada 2015

Zostać Świętym Mikołajem !

Jestem zawstydzonym, rozmytym reniferem dostarczającym prezenty :)

Kochani! Wielkimi krokami zbliżają się Święta Bożego Narodzenia! Większości z nas okres do ich przygotowania to czas radosnego oczekiwania, a same Święta kojarzą się nam z radością i dużą ilością miłości i ciepła, mimo chłodu panującego na dworze. Niestety nie dla wszystkich tak jest. Są ludzie i zwierzęta, dla których ten czas jest tak samo ponury jak każdy inny dzień, a może nawet bardziej... Na szczęście znajdują się wśród nas dobre dusze, które chcą podarować innym zupełnie bezinteresownie trochę ciepła i radości, tak aby każdy mógł poczuć podniosłą atmosferę Świąt. W jaki sposób to robią? Organizując przeróżne akcje mające na celu zebranie rzeczy lub pieniędzy dla potrzebujących. Jedną z takich akcji jest Projekt Prezent (KLIK) zorganizowany przez blog Futra Specjalnej Troski (KLIK). O co chodzi? Najkrócej można to opisać tak: bloggerzy i czytelnicy zwierzakom :) Pani dowiedziała się o tym wydarzeniu z facebooka i się nim bardzo zachwyciła. Napisała do Elizy, z którą studiuje i która też prowadzi bloga (KLIK) czy nie chciałaby wziąć również udziału. Oczywiście chciała :) ! Dziewczyny postanowiły, że chcą zrobić prezenty dla podopiecznych Fundacji Dwa Plus Cztery z Wrocławia, tak aby móc osobiście zanieść prezenty i poznać psiaki. Nie mogły się zdecydować, które wybrać więc poprosiły o pomoc Fundację. Pan Prezes wytypował dwa pieski. Sonię (KLIK) i Stefanka (KLIK). Jest to dwójka pseniorów. Eliza z Benią zajmą się przedstawieniem Soni, a Pani i ja Stefanka.

Poznajcie Stefanka !
Tą minką Stefanek podbił serce i moje i Pani!
Wiecie dlaczego? Bo ja robię dokładnie taką samą!

Stefan jest niewielkim, czarnym pieskiem w podeszłym wieku. Został znaleziony zupełnie przez przypadek na stacji benzynowej przez jedną z wolontariuszek Fundacji Dwa Plus Cztery. Ktoś widocznie czuwa na tym psiakiem, ponieważ wolontariuszka na ową stację benzynową zajechała tylko dlatego, że źle zjechała z autostrady i się pogubiła. Stefcio był głodny i przestraszony... Wygląda na to, że ktoś, kto wcześniej był jego "opiekunem" pozbył się go na tej stacji z nieznanych nikomu przyczyn. Stało się to około 21. czerwca więc możliwe jest, że powodem był wyjazd na wakacje, ale równie dobrze mogło chodzić o wiek pieska, a może o jedno i drugie... W tej kwestii możemy tylko gdybać, choć oczywiście żaden powód nie usprawiedliwia ludzi, którzy w tak paskudny sposób pozbyli się zwierzaka. Tego się przyjaciołom nie robi! Po trafieniu do Fundacji został przebadany i okazało się, że miał kiedyś złamaną łapkę i czasem na nią kuleje, miał problemy z prostatą, psują mu się zęby oraz niedowidzi, niedosłyszy i będzie musiał przyjmować leki na serce do końca życia. Mimo wszystko jest bardzo wesołym i żwawym psem. Potrzebuje ruchu i sam ogródek nie jest dla niego wystarczający, potrzebuje spacerów, podczas których może się wybiegać. W zabawach dotrzymuje kroku młodszym kolegom i koleżankom. Ładnie chodzi zarówno na smyczy jak i bez niej. Obecnie przebywa w domu tymczasowym u Pani Kasi, wcześniej mieszkał w innym DT. Były w nim dzieci stąd wiadomo, że Stefanek dobrze się dogaduje z dziećmi od 7 roku życia. Nie ma problemu w kontaktach z większością psów, lubi ganiać koty i bardzo szybko się uczy. Poza tym jest łakomczuchem i jak przekazała nam obecna Opiekunka Stefanka mimo, że niedosłyszy i niedowidzi, to nie dotyczy to tematów spożywczych, wówczas jest bardzo czujny i wie co, gdzie i jak.

Oto portret Stefanka namalowany przez dziewczynkę, z którą mieszkał w poprzednim DT.
Prawda, że piękny?


Stefana list do Świętego Mikołaja

Drogi Święty Mikołaju,
jestem Stefanek i mam już swoje lata, dlatego wiem, że nie jesteś tym wielkim, grubym, czerwonym krasnalem, którego wiele osób utożsamia z Twoją osobą. Wiem też, że mieszkasz w Niebie i stamtąd nas wszystkich obserwujesz i sprawiasz, że ludzkie serca stają się wrażliwe na cierpienie innych, a dzięki temu ludzie chcą pomagać i dzielić się dobrem.
O co chciałbym Cię prosić? Najbardziej marzy mi się własny dom! Kasia jest wspaniała i mnie kocha, ale chciałbym, aby znalazł się człowiek, który podaruje mi dom stały, taki już na zawsze... Cudownie byłoby gdyby taki człowiek znalazł się jeszcze przed nadchodzącymi Świętami, mógłbym wtedy spędzić je z WŁASNĄ kochającą rodziną! Ale to nie jest warunek, równie dobrze czyjeś serce może zabić mocniej na mój widok po Świętach, nie ważne przed czy po... ważne, żeby ktoś mnie zechciał. Poza tym jestem łasuszkiem i bardzo ucieszy mnie prezent, w którego skład będą wchodzić:
  • karma Bosch mini senior
  • małe puszki z mokrą karmą dobrej jakości
  • miękkie smaczki (mam problemy z ząbkami)
  • gryzaki, szczególnie te, które pomagają usuwać kamień nazębny (tylko niezbyt twarde, bo ząbki)
  • kurteczkę, taką która osłoni mój brzuszek (miałem chory pęcherz i gdy jest zimno to muszę chodzić ubrany, posiadam jedną kurteczkę, ale ją czasem trzeba wyprać i wtedy nie mam co na siebie włożyć) o wymiarach: długość 40cm, obwód pod pachami 50cm.
Mikołaju, proszę spraw, aby znaleźli się dobrzy ludzie, którzy podarują mi wymienione w liście do Ciebie prezenty.

Stefanek

Taki uśmiech z pewnością Stefanek pośle każdemu Mikołajowi !


My ze swojej strony przyłączamy się do prośby Stefanka. Prezenty można przesyłać do nas pocztą (adres podamy w wiadomości prywatnej) lub przekazać osobiście we Wrocławiu. Zbiórka trwa do 14. grudnia. Po jej zakończeniu prezenty zostaną zapakowane i Eliza z Panią pójdą je przekazać psiakom. Po przekazaniu prezentów napiszę o tym posta i dołączę zdjęcia Stefanka z podarunkami. Liczę na Was i Wasze dobre serca !

niedziela, 1 listopada 2015

Wyzwania dzień pierwszy

Cześć :) Postanowiłem z Panią podjąć się wyzwania i dziś jest jego pierwszy dzień ! Jakiego wyzwania? Miesięcznego wraz z Pro-Canine :: Człowiek dla Psa. Polega ono na zabijaniu jesisnnej nudy poprzez wykonywanie codziennych zadań zaproponowanych przez psich trenerów.
Dzisiejsze zadanie to zrobienie niczego :) Pan lubi pytać co to jest nic. Wy pewnie też jesteście tego ciekawi. A więc już Wam mówię: chodzi o to, żeby dwónóg wspólnie ze swoim ogoniastym poleniuchował, poobserwował... o to, aby nacieszyć się sobą podczas kilku chwil spokoju. Uważamy z Panią, że to dobry pomysł, bo dzisiejszy świat pędzi do przodu jak szalony... niekoniecznie w dobrym kierunku, ale to już zupełnie inny temat. A skoro zrobienie sobie przerwy to dobry pomysł, to ją z Panią zrobiliśmy i wylegiwaliśmy się prawie cały dzień w łóżku i robiliśmy owo nic.

Post piszę z telefonu Pani, bo Pan okupuje komputer, więc link do wyzwania i jakieś zdjęcie dodam jutro.

wtorek, 1 września 2015

Ognisko


W cieniu nad wodą oczekuję na swoją porcję kiełbasy :)
Tak w połowie minionego miesiąca Pan od rana chodził i mówił, że idziemy na grilla. Kazał mi obudzić Panią i zebrać się nam jak najszybciej. No więc wszyscy się ogarnęliśmy, zabraliśmy co trzeba i ruszyliśmy z domu. Wszystko byłoby całkiem normalnie gdyby nie to, że wiecie co Pan włożył na stopy? SANDAŁY! W przeciwieństwie do Pani, która najchętniej życie przemierzyłaby w sandałach, bądź boso, on nie nosi sandałów. Po dotarciu na wały szukaliśmy jakiegoś miejsca do rozbicia się. Jak zawsze musieliśmy się nachodzić w tym celu. W końcu się udało, sympatyczne miejsce z łagodnym zejściem do rzeki. Rozłożyliśmy się, Pani rozstawiła grill, Pan zaczął wyjmować z plecaka prowiant, wodę dla mnie i brykiet do grilla, który okazał się... ziemią kwiatową :D Gdy powiedział o tym Pani, ta nie uwierzyła na słowo. Jak to się stało? A tak, że ziemia i brykiet są zamknięte w jednakowych workach i w pośpiechu pakowania nikt nie zwrócił uwagi na zawartość worka. Na szczęście sytuację udało się uratować. Na brzegu było ułożone z kamieni miejsce na ognisko, a że po nawałnicy, która jakiś czas temu przeszła przez Wrocław nikt w dziczy wałów nie sprzątał, to na ziemi była masa suchych gałęzi i patyków, więc nie było problemu z rozpaleniem ogniska. Sam osobiście pomagałem Panu przynosić drewno, a Pani łamała gałęzie na mniejsze kawałki i układała. Gdy dwunogi jadły buszowałem sobie po krzakach, bo tam chłodniej było. Przybiegłem się napić i Pan zauważył, że mam coś na łapie. Skaleczyłem się na stawie skokowym. Pani MISZCZ PIERWSZEJ POMOCY SFFETERKOWI zrobiła mi opatrunek ze skarpetki (czystej), którą Pan miał w plecaku. Nie wiem gdzie i kiedy się skaleczyłem, ale na pocieszenie zjadłem sobie trochę kiełbaski :) Człowieki już chciały się rozłożyć na kocu i opalać, gdy Pani dostrzegła szerszenia wlatującego w krzak nad wodą. Powiedziała Panu i on się przyjrzał mu z bliska i okazało się, że w krzaku jest ich więcej. Pani bojąc się o mnie oraz o siebie i Pana zarządziła, że bez gadania zbieramy się i wracamy do domu...
Grill...
... i nasz "brykiet" ;)



Pan w sandałach... całkiem mu się poprzestawiało odkąd
dowiedział się o Monk Sandals...

Mój opatrunek polowy...
... już porządnie opatrzona łapa w domu :)


sobota, 15 sierpnia 2015

Ślęży zdobywanie

No, dwunowi! Co się tak wleczecie?
Człowieki z powodu wspólnego dnia wolnego wymyśliły, że musimy w trójkę jakoś aktywnie spędzić czas. I tak wyszło, że w minioną środę wybraliśmy się razem na Ślężę. W planach była wczesna pobudka i wyjazd z miasta zanim jeszcze zrobi się gorąco. Oczywiście nic z tego, bo moje dwunogi to lenie i zamiast wstać po pierwszych dźwiękach budzika, wyłączyły go i poszły dalej spać. W końcu wszyscy się zebraliśmy (przed wyjściem zaliczyłem przymusowy prysznic, żeby mi było chłodniej w drodze) i wyruszyliśmy na dworzec autobusowy. Zapakowaliśmy się i... Sobótko nadchodzimy! Hmm... A właściwie to nadjeżdżamy. Droga autobusem była męcząca z powodu gorąca. W dodatku musiałem siedzieć w kagańcu, na szczęście mam fizjologiczny i mogłem swobodnie się chłodzić. Pani się w pewnym momencie zdenerwowała, że mi tak gorąco i wsadziła mnie między siedzenia, zdjęła wiaderko z paszczy i zaczęła poić z ręki. Przy okazji zalaliśmy siedzenia i ścianę, ale ciiii..... Oblała mnie też wodą, żeby mi ulżyć, nie lubię tego, ale pomaga.
Studnia - atrapa
Po dotarciu na miejsce Pani radośnie pobiegła do studni nabrać dla mnie wody, ale ta okazała się atrapą. Ostatecznie wszyscy się napiliśmy przywiezionej ze sobą wody i podreptaliśmy do sklepu po dodatkowy jej zapas (Pani naliczyła, że w sumie na całą wycieczkę zużyliśmy 10l!!!, a posiadaliśmy 11,5l) i coś do przegryzienia. Ze sklepu o dziwo nie ruszyliśmy zdobywać szczyt, lecz do sklepu Monk Sandals, w którym można kupić sandały do biegania i człowieki chciały je koniecznie zobaczyć. Można tam też kupić jakieś batoniki chia dla biegaczy i Pan się na nie napalił. Sprzedawca okazał się młodym biegaczem i współczuł mi że idę w taki gorąc. Po wizycie u Alka (tak miał na imię ów człowiek od sandałów i batoników) ruszyliśmy w końcu na Ślężę. Państwo bardzo pilnowali, żebym szedł trawą, a nie asfaltem. Bardzo rozgrzanym asfaltem. Wchodziliśmy żółtym szlakiem, który w pewnym momencie łączy się z czerwonym. Całą drogę na szczyt szedłem bez smyczy, no chyba, że naprzeciw pojawiali się ludzie.
Pan - niedługo zamieni się w żelka
Moje drugie zdobicie Ślęży :)
Na górze zatrzymaliśmy się na chwilę, napełniliśmy jedną pustą butelkę wodą z beczki, pojedliśmy (Pani wymyśliła nowe zastosowanie dla woreczków do sprzątania po psach - zapakowała w nie otwartą paczkę biszkoptów, żeby się nie wysypały w plecaku), popiliśmy i wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Ja z batonikiem dla biegaczy
Tym, co nas szczególnie zmotywowało do powrotu, była inwazja pszczół. Pchały się do jedzenia, do picia. Co chwila latały koło mnie i ja je chciałem zjadać, a wtedy człowieki na mnie krzyczały, że nie wolno. Pani nie lubi jak pszczoły zbyt blisko niej latają. Z jedną miała przygodę w drodze do góry. Jaką? Bidon trochę przeciekał i była na nim spora plama wody... Szedłem z Panem przodem i nagle usłyszeliśmy, że Pani woła o pomoc, bo pszczoła się do niej przyczepiła. Okazało się, że chciała się po prostu napić, usiadła w tej plamie wody, napiła się i odleciała.
Dwie niedźwiedzice
Pani człapiąca w dół... :P
Wracaliśmy najpierw żółto - czerwonym szlakiem, potem czarnej niedźwiedzicy, dalej kawałek na dziko, bo szlak był źle oznaczony, wyszliśmy na ścieżkę dydaktyczną, którym doszliśmy do czerwonej niedźwiedzicy, ten zaś w pewnym momencie łączy się z czarną. Ze Ślęży zeszliśmy ostatecznie czarną niedźwiedzicą. Podczas powrotu było słychać kilka razy jak grzmi w oddali. Gdy usłyszeliśmy grzmot, szliśmy akurat dzikim odcinkiem i to tam człowieki postanowiły zapiąć mnie na smycz.
Z Panem...
... i z Panią
Po opuszczeniu lasu musieliśmy przejść spory kawałek wzdłuż drogi asfaltowej, żeby dotrzeć na przystanek. Sprawdziliśmy godziny odjazdów autobusów i poszliśmy po jeszcze dwie butelki wody, bo nasze zapasy całkowicie się skończyły. Gdy przyjechał nasz transport kupiliśmy bilety i wyjechaliśmy w drogę powrotną, w kierunku domu. Wróciliśmy do Wrocławia. Już "we własnych czterech
Wracam do domu
Wiaderko samo się zdjęło o siedzenie
ścianach" zjedliśmy kolację, rozpakowaliśmy się, ogarnęliśmy co trzeba i zmęczeni całym dniem na świeżym powietrzu pozasypialiśmy smacznie, każdy w swoim łóżeczku :)

Dziwna piłka...

A co to za dziwna piłka?!
Kilka dni temu moje człowieki poszły na zakupy... Po ich powrocie jak zwykle zrobiłem rewizję tego, co mają w siatkach, bo może jest tam coś dla mnie. Okazało się, że jest, a przynajmniej tak mi się wydawało. Co to takiego? Dwie brązowe kudłate piłki. Pani potoczyła je po podłodze, więc zacząłem je gonić, ale nie do końca byłem do nich przekonany. Gdy Państwo zaczęli się nimi ze mną bawić uznałem, że jednak są w porządku. Chwyciłem jedną z nich w zęby, okazało się, że jest ciężka i w dodatku coś w niej chlupie.
Zaraz Cię rozgryzę!
Próbowałem ją rozgryźć, żeby sprawdzić co w niej pływa, ale była za twarda. Po chwili zabawy moje dwunogi zabrały mi piłki, przyniosły z kuchni tasak, jedną Pani odłożyła na bok, a drugą Pan wziął i zaczął uderzać w nią dookoła tępą stroną noża, robił to do czasu aż piłka pękła na pół. Wtedy Pani podstawiła miskę i wylali z piłki pachnący płyn. Napili się go po trochę, po czym i mnie się dostała jego porcja. W obawie, że mi zabiorą wypiłem wszystko do dna. Dobre było. Pan dalej stukał nożem w połamaną już piłkę, aż zostały z niej tylko brązowe owłosione resztki i jej biała zawartość. To białe coś człowieki zaczęły jeść... Uznałem, że skoro zabrali mi moją piłkę i w dodatku zaczynają ją zjadać to mi też się kawałek należy! Zażądałem natychmiastowego podzielenia się ze mną i dobrze zrobiłem, bo moja piłka okazała się bardzo smaczna :)

Pani mówi, że to nie była wcale piłka, tylko orzech kokosowy, ale ja tam swoje wiem - to była zabawka dla mnie, której człowieki mi zazdrościły i z tej zazdrości postanowiły ją zjeść! Na szczęście miałem swój udział w jej spożywaniu.

niedziela, 14 czerwca 2015

Po przerwie

Cześć, wracam po dość długiej przerwie. Czemu mnie nie było i co się ze mną działo? Już Wam opowiadam... Nie mogłem pisać nowych postów, bo Pani ma jakąś Sesję na studiach (nie wiem kim ona jest, ta Sesja, ale przez nią Pani, siedzi przy książkach, zajmuje biurko i komputer, a to znaczy, że nie mam jak i gdzie pisać). W dniach mojej nieobecności sporo się działo. Zanim zaczęły się upały chodziłem na szkolenie w weekendy. Pewnego razu robiłem za prowokatora dla Szatka. Było to tak: nawet na siebie nie reagowaliśmy, do czasu gdy spotkaliśmy się w połowie stacji. Pani udało się mnie uspokoić, ale niestety Szatek tak się wściekł, że musiał wyjść poza plac, aby się uspokoić. I tu była moja rola. Miałem przechodzić z Panią obok furtki, za którą stał Szatek, żeby można było sprawdzić czy już się uspokoił. Powtarzaliśmy to kilka razy. Teraz gdy są upały już na szkolenie nie chodzę, Pani nie chce żebym się przegrzał, bo to są 3 godziny w pełnym słońcu. Ale to nie znaczy, że się nudzę. Ćwiczymy w domu. Wychodzimy na spacery. Byłem kolejny raz na grillu. Wygrałem dwa komplety: smycz, obroża, miska i mata pod miskę z Pedigree. Kilka dni temu byłem z Panią w odwiedzinach u Martyny i Lili. Pojadłem wtedy psich smaków. Trochę pobiegałem po parku, pobawiłem się z Lilą. A na wieczór miałem niespodziankę, bo dołączył do nas Pan! Do domu wróciłem padnięty jak przysłowiowy pies Pluto ;) Odezwała mi się też niedawno moja spondyloza, ale dostałem tabletkę i przestało boleć. Nie lubię łykać tabletek, ale Pani mówi, że to dla mojego dobra i chyba ma rację skoro ból ustąpił. Przyszła też do mnie nowa karma: Mills Farm Senior (12kg). Na razie dostaję jej niewielkie porcje domieszane do starej karmy. Jest smaczna i ma dziwne małe ziarenka w kształcie gwiazdek, Pani się podobały. Jak już będę przestawiony całkiem na nią to Wam powiem jak się na mnie sprawdza.
Poniżej przedstawiam kilka zdjęć z czasu, gdy się nie odzywałem:

Tak wygląda zestaw który wygrałem.

A to ja z moją nową karmą :)


... i z tyłu.
Opakowanie z przodu...

Skład

Ziarenka - gwiazdki
Z Lilką :D

Tu też z Lilką, pokazujemy Martynie jęzory i polujemy na patyk trzymany przez Panią

A tak się wyleguję gdy Pan nie widzi ;)

czwartek, 14 maja 2015

"Psiakołyki i psiakosmaki - testowane na zwierzętach"

Kolejny raz dostałem prezent! Tym razem są to: Psiakołyki i psiakosmaki - testowane na zwierzętach.

Bardzo ładnie zapakowany ten mój prezent :)
 Co to? Ciasteczka dla piesków pieczone z naturalnych produktów przez Panią z Warszawy.

Takie ładne ciasteczka - kosteczki były w tym ślicznym pudełku :)
Dlaczego dostałem? Kilka dni temu Pani przeglądała sobie facebooka i zobaczyła, że ktoś z jej znajomych polubił profil Psiakołyków, zaintrygowała ją nazwa, więc weszła zobaczyć co to. Przeczytała, że ten kto jako 400 osoba polubi profil otrzyma wybrane przez siebie Psiakołyki. Do 400 brakowało 2 polubień, Pani uznała, że bardzo chciałaby je dla mnie wygrać, ale może polubić tylko raz... Zaczęła myśleć co by tu zrobić i wymyśliła - poprosiła Anię o pomoc. Wysłała jej link. Ania zgodziła się pomóc. Następnego dnia okazało się, że wygrała Ania, a nie Pani, ale właściwie cóż to za różnica? Ważne, że dla mnie :)
Wybór smaku był ciężki, ponieważ okazało się, że jest ich cała gama. Ostatecznie Pani uznała, że ja jestem niesamowicie wybredny i najbezpieczniej na próbę wziąć kurczakowe. I trafiła :) Ciasteczka są pyszne! Gdy tylko Pani zabrała się za otwieranie przesyłki zacząłem ją ponaglać i chciałem jak najszybciej dostać się do zawartości opakowania, które smakowicie pachniało.


Wyjęła jedno ciasteczko i chciała mi zrobić zdjęcie jak jem, ale nie zdążyła, szybko capnąłem je całe (bo jeszcze by się rozmyśliła i sama mi zjadła).

Ostatecznie udało jej się zrobić mi kilka zdjęć, choć wcale to nie było takie proste.

Nie chciałem pozować, chciałem pochłonąć jak najszybciej całą zawartość opakowania z moimi nowymi przysmakami! Niestety zostało mi to zabronione :(

Bardzo dziękuję Ani za pomoc :)


Link do facebooka Pisakołyków:

środa, 13 maja 2015

Kąpiel

Przedwczoraj Pani zrobiła mi ogromną krzywdę. Jaką? Podstępem wsadziła mnie pod prysznic.


Miałem taką traumę, że dopiero dziś jestem w stanie o tym napisać. Posłuchajcie jak to było... Najpierw powiedziała mi że mam iść do łazienki, oczywiście nie poszedłem. Dlatego postanowiła mnie przechytrzyć. Wzięła moje smaczki i dała mi jednego, po czym garść wrzuciła do łazienki, chciałem je zjeść i dać nogę, ale zdążyła zamknąć się ze mną w łazience i już nie miałem odwrotu. Przez moje łakomstwo dałem się wrobić... Chcąc nie chcąc musiałem wejść do brodzika. Zostałem zlany wodą (na szczęście ciepłą), następnie porządnie napieniony szamponem z odżywką (tym którym niedawno się Wam chwaliłem w poście o niespodziance). Piany było całe mnóstwo, więc przy płukaniu Pani polała mnie oooogrooomną ilością wody, żeby to ze mnie spłukać. Na koniec zostałem wytarty moim własnym osobistym ręcznikiem i wypuszczony z pokoju tortur. I to był najpiękniejszy moment całego tego wydarzenia. Żeby się na Pani odegrać poszedłem się powycierać w jej łóżko. Gdy zakończyłem akcję wycieranie i otrzepywanie, zabrałem się do dokładnego wylizywania wody z sierści. Potem leżałem obrażony na cały świat w fotelu Pana, lecz w końcu zmiękło mi serce i poszedłem do Pani się połasić. Była zachwycona tym, że pachnę owocami tropikalnymi i jestem milusi i mięciusi...

Mam nadzieję, że kolejne tak traumatyczne przeżycia czekają mnie dopiero w bardzo odległej przyszłości, a najlepiej nigdy więcej.

piątek, 8 maja 2015

Hmm... kto powiedział, że emerytura musi być nudna?

Wiecie co moje człowieki dziś zrobiły?! Zabrały mnie na KAJAK! Oczywiście nie chciałem do niego wsiadać. Zostałem do niego włożony przez Panią. Siedziałem z tyłu z Panem, a Pani na przedzie była naszym kierowcą i decydowała o tym dokąd płyniemy. Trochę się bałem, bo wszędzie dookoła była woda, a ja NIE LUBIĘ wody. Raz łapa mi za burtę wypadła, innym razem zmoczyłem sobie ogonek... Nie zawsze mogłem usiedzieć w miejscu i przez to bujało kajakiem i wtedy Pani zaczynała krzyczeć: Daaawiiiiiiiid! Zrób coś bo utoniemy! Kajak był wtedy zatrzymywany, żeby przestał się gibać na boki i żeby przywołać mnie do porządku. Było nawet fajnie. Pływaliśmy ponad godzinę, bo wcześniej pozwolono nam popływać chwilę (długą, za długą) na próbę, żeby Państwo sprawdzili jak się będę sprawował. Gdy wyszedłem w końcu na brzeg to zacząłem szczekać i szczekać i szczekać na Panią i Pana, za to że mnie zabrali. Zostałem wygłaskany przez obsługę Portu Zwierzynieckiego na pocieszenie. Po naszym rejsie wróciliśmy spacerem przez miasto do domu. W końcu mogę sobie odpocząć.
Mam kilka zdjęć z mojego pierwszego w życiu rejsu kajakiem (i pierwszego rejsu w ogóle). Zobaczcie:

Brzeg tak daleko??!!

Mam chorobę mor... rzeczną!





Uśmiecham się, bo Pani jednak całkiem dobrze wiosłuje

Poczułem wiatr we włosach :)
O! Widzicie?? Wypatrzyłem obiad! Tam płynie (kaczka)!
Koniec wycieczki, w końcu cumujemy :)

niedziela, 3 maja 2015

Grill :)


Wszędzie w koło mówią, że w trakcie majówki grill jest obowiązkowy. No więc i ja z moimi dwunogami się dziś wybrałem. Zabraliśmy cały niezbędny bagaż i wyruszyliśmy. Oczywiście Pan z Panią się straaasznie wolno zbierali, więc na zachętę ich oszczekałem. Gdy już wyruszyliśmy i dotarliśmy na wał okazało się, że człowieki to okropne lenie i gdzie się da wjechać samochodem to tam wjadą. Dlatego też musieliśmy iść dość duuługo wzdłuż brzegu, częściowo przez krzaki i chaszcze, aż znaleźliśmy wolne miejsce. Wolne było pewnie dlatego, że nie dało się tam dojechać autem. Rozbiliśmy się, Państwo rozpalili grilla i odpoczywali na kocu, a ja w tym czasie wykorzystałem ich nieuwagę i... jadłem trawę. Jadłem jej ile wlezie. Pani krzyczy gdy to robię, ale dziś nie widziała, a ja to z premedytacją wykorzystałem. Już dawno nie naskubałem się tyle zieleninki. Mniam, musicie sami spróbować :) Gdy kiełbaska się już upiekła, a właściwie trochę sfajczyła, (bo moje dwunogi tak się zachwyciły wylegiwaniem na słońcu, że zapomniały o pilnowaniu obiadu) to położyłem się blisko talerza i czekałem na swoją porcję, no i się doczekałem, dostałem trochę zwęgloną, ale jakby nie patrzeć kiełbaskę. Po zjedzeniu przyszedł czas na sjestę, którą bezczelnie próbował nam zakłócić jakiś dziadek z wędką. I w tym momencie zostałem bohaterem dnia! Zacząłem szczekać i warczeć informując go, że ma się nie zbliżać do naszego miejsca i iść precz skąd przyszedł. Podziałało. Później szczekając nawoływałem przepływające kaczki, ale nie chciały do mnie przypłynąć. Nie rozumiem dlaczego. Przecież chciałem się z nimi tylko troszkę pobawić (ewentualnie usmażyć je na grillu i zjeść ze smakiem). Oszczekać musiałem też fale po motorówce rozbijające się o brzeg. Bo jak one w ogóle śmiały się o niego rozbijać i rozpraszać mnie swoim chlupotem?! Pozdrowiłem też psa płynącego na łódce, też mnie pozdrowił, pełna kultura. Naszczekałem też na moich Państwa, żeby pobawili się ze mną piłką.


A na koniec zrobiłem coś co uwielbiam! Gdy już zbieraliśmy się do powrotu zacząłem kopać dziurę w ziemi. Kopałem, kopałem i kopałem. Wyrywałem kłęby trawy i... znów kopałem, kopałem i kopałem. Robiłem przerwę, żeby powąchać trochę w swoim dole i... dalej kopałem, kopałem i kopałem. Obsypałem świeżą glebą Panią, która zwijała moją dłuuuuuugą smycz, obsypałem koc i plecak Pana. Kilka grudek ziemi trafiło nawet do grilla. Kopanie w ziemi to jedna z tych rzeczy którą sffeterki lubią najbardziej. Podsumowując, to był udany dzień i udane zakończenie tego długiego, leniwego majowego weekendu. Wygrzałem się na słonku, nawdychałem świeżego powietrze, wykopałem dól, pojadłem trawy i wyyyyszczeeeekałem się. Teraz czas na odpoczynek po tym pracowitym dniu. Życzę wszystkim pieskich snów, dobranoc.