wtorek, 1 września 2015

Ognisko


W cieniu nad wodą oczekuję na swoją porcję kiełbasy :)
Tak w połowie minionego miesiąca Pan od rana chodził i mówił, że idziemy na grilla. Kazał mi obudzić Panią i zebrać się nam jak najszybciej. No więc wszyscy się ogarnęliśmy, zabraliśmy co trzeba i ruszyliśmy z domu. Wszystko byłoby całkiem normalnie gdyby nie to, że wiecie co Pan włożył na stopy? SANDAŁY! W przeciwieństwie do Pani, która najchętniej życie przemierzyłaby w sandałach, bądź boso, on nie nosi sandałów. Po dotarciu na wały szukaliśmy jakiegoś miejsca do rozbicia się. Jak zawsze musieliśmy się nachodzić w tym celu. W końcu się udało, sympatyczne miejsce z łagodnym zejściem do rzeki. Rozłożyliśmy się, Pani rozstawiła grill, Pan zaczął wyjmować z plecaka prowiant, wodę dla mnie i brykiet do grilla, który okazał się... ziemią kwiatową :D Gdy powiedział o tym Pani, ta nie uwierzyła na słowo. Jak to się stało? A tak, że ziemia i brykiet są zamknięte w jednakowych workach i w pośpiechu pakowania nikt nie zwrócił uwagi na zawartość worka. Na szczęście sytuację udało się uratować. Na brzegu było ułożone z kamieni miejsce na ognisko, a że po nawałnicy, która jakiś czas temu przeszła przez Wrocław nikt w dziczy wałów nie sprzątał, to na ziemi była masa suchych gałęzi i patyków, więc nie było problemu z rozpaleniem ogniska. Sam osobiście pomagałem Panu przynosić drewno, a Pani łamała gałęzie na mniejsze kawałki i układała. Gdy dwunogi jadły buszowałem sobie po krzakach, bo tam chłodniej było. Przybiegłem się napić i Pan zauważył, że mam coś na łapie. Skaleczyłem się na stawie skokowym. Pani MISZCZ PIERWSZEJ POMOCY SFFETERKOWI zrobiła mi opatrunek ze skarpetki (czystej), którą Pan miał w plecaku. Nie wiem gdzie i kiedy się skaleczyłem, ale na pocieszenie zjadłem sobie trochę kiełbaski :) Człowieki już chciały się rozłożyć na kocu i opalać, gdy Pani dostrzegła szerszenia wlatującego w krzak nad wodą. Powiedziała Panu i on się przyjrzał mu z bliska i okazało się, że w krzaku jest ich więcej. Pani bojąc się o mnie oraz o siebie i Pana zarządziła, że bez gadania zbieramy się i wracamy do domu...
Grill...
... i nasz "brykiet" ;)



Pan w sandałach... całkiem mu się poprzestawiało odkąd
dowiedział się o Monk Sandals...

Mój opatrunek polowy...
... już porządnie opatrzona łapa w domu :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz