czwartek, 14 maja 2015

"Psiakołyki i psiakosmaki - testowane na zwierzętach"

Kolejny raz dostałem prezent! Tym razem są to: Psiakołyki i psiakosmaki - testowane na zwierzętach.

Bardzo ładnie zapakowany ten mój prezent :)
 Co to? Ciasteczka dla piesków pieczone z naturalnych produktów przez Panią z Warszawy.

Takie ładne ciasteczka - kosteczki były w tym ślicznym pudełku :)
Dlaczego dostałem? Kilka dni temu Pani przeglądała sobie facebooka i zobaczyła, że ktoś z jej znajomych polubił profil Psiakołyków, zaintrygowała ją nazwa, więc weszła zobaczyć co to. Przeczytała, że ten kto jako 400 osoba polubi profil otrzyma wybrane przez siebie Psiakołyki. Do 400 brakowało 2 polubień, Pani uznała, że bardzo chciałaby je dla mnie wygrać, ale może polubić tylko raz... Zaczęła myśleć co by tu zrobić i wymyśliła - poprosiła Anię o pomoc. Wysłała jej link. Ania zgodziła się pomóc. Następnego dnia okazało się, że wygrała Ania, a nie Pani, ale właściwie cóż to za różnica? Ważne, że dla mnie :)
Wybór smaku był ciężki, ponieważ okazało się, że jest ich cała gama. Ostatecznie Pani uznała, że ja jestem niesamowicie wybredny i najbezpieczniej na próbę wziąć kurczakowe. I trafiła :) Ciasteczka są pyszne! Gdy tylko Pani zabrała się za otwieranie przesyłki zacząłem ją ponaglać i chciałem jak najszybciej dostać się do zawartości opakowania, które smakowicie pachniało.


Wyjęła jedno ciasteczko i chciała mi zrobić zdjęcie jak jem, ale nie zdążyła, szybko capnąłem je całe (bo jeszcze by się rozmyśliła i sama mi zjadła).

Ostatecznie udało jej się zrobić mi kilka zdjęć, choć wcale to nie było takie proste.

Nie chciałem pozować, chciałem pochłonąć jak najszybciej całą zawartość opakowania z moimi nowymi przysmakami! Niestety zostało mi to zabronione :(

Bardzo dziękuję Ani za pomoc :)


Link do facebooka Pisakołyków:

środa, 13 maja 2015

Kąpiel

Przedwczoraj Pani zrobiła mi ogromną krzywdę. Jaką? Podstępem wsadziła mnie pod prysznic.


Miałem taką traumę, że dopiero dziś jestem w stanie o tym napisać. Posłuchajcie jak to było... Najpierw powiedziała mi że mam iść do łazienki, oczywiście nie poszedłem. Dlatego postanowiła mnie przechytrzyć. Wzięła moje smaczki i dała mi jednego, po czym garść wrzuciła do łazienki, chciałem je zjeść i dać nogę, ale zdążyła zamknąć się ze mną w łazience i już nie miałem odwrotu. Przez moje łakomstwo dałem się wrobić... Chcąc nie chcąc musiałem wejść do brodzika. Zostałem zlany wodą (na szczęście ciepłą), następnie porządnie napieniony szamponem z odżywką (tym którym niedawno się Wam chwaliłem w poście o niespodziance). Piany było całe mnóstwo, więc przy płukaniu Pani polała mnie oooogrooomną ilością wody, żeby to ze mnie spłukać. Na koniec zostałem wytarty moim własnym osobistym ręcznikiem i wypuszczony z pokoju tortur. I to był najpiękniejszy moment całego tego wydarzenia. Żeby się na Pani odegrać poszedłem się powycierać w jej łóżko. Gdy zakończyłem akcję wycieranie i otrzepywanie, zabrałem się do dokładnego wylizywania wody z sierści. Potem leżałem obrażony na cały świat w fotelu Pana, lecz w końcu zmiękło mi serce i poszedłem do Pani się połasić. Była zachwycona tym, że pachnę owocami tropikalnymi i jestem milusi i mięciusi...

Mam nadzieję, że kolejne tak traumatyczne przeżycia czekają mnie dopiero w bardzo odległej przyszłości, a najlepiej nigdy więcej.

piątek, 8 maja 2015

Hmm... kto powiedział, że emerytura musi być nudna?

Wiecie co moje człowieki dziś zrobiły?! Zabrały mnie na KAJAK! Oczywiście nie chciałem do niego wsiadać. Zostałem do niego włożony przez Panią. Siedziałem z tyłu z Panem, a Pani na przedzie była naszym kierowcą i decydowała o tym dokąd płyniemy. Trochę się bałem, bo wszędzie dookoła była woda, a ja NIE LUBIĘ wody. Raz łapa mi za burtę wypadła, innym razem zmoczyłem sobie ogonek... Nie zawsze mogłem usiedzieć w miejscu i przez to bujało kajakiem i wtedy Pani zaczynała krzyczeć: Daaawiiiiiiiid! Zrób coś bo utoniemy! Kajak był wtedy zatrzymywany, żeby przestał się gibać na boki i żeby przywołać mnie do porządku. Było nawet fajnie. Pływaliśmy ponad godzinę, bo wcześniej pozwolono nam popływać chwilę (długą, za długą) na próbę, żeby Państwo sprawdzili jak się będę sprawował. Gdy wyszedłem w końcu na brzeg to zacząłem szczekać i szczekać i szczekać na Panią i Pana, za to że mnie zabrali. Zostałem wygłaskany przez obsługę Portu Zwierzynieckiego na pocieszenie. Po naszym rejsie wróciliśmy spacerem przez miasto do domu. W końcu mogę sobie odpocząć.
Mam kilka zdjęć z mojego pierwszego w życiu rejsu kajakiem (i pierwszego rejsu w ogóle). Zobaczcie:

Brzeg tak daleko??!!

Mam chorobę mor... rzeczną!





Uśmiecham się, bo Pani jednak całkiem dobrze wiosłuje

Poczułem wiatr we włosach :)
O! Widzicie?? Wypatrzyłem obiad! Tam płynie (kaczka)!
Koniec wycieczki, w końcu cumujemy :)

niedziela, 3 maja 2015

Grill :)


Wszędzie w koło mówią, że w trakcie majówki grill jest obowiązkowy. No więc i ja z moimi dwunogami się dziś wybrałem. Zabraliśmy cały niezbędny bagaż i wyruszyliśmy. Oczywiście Pan z Panią się straaasznie wolno zbierali, więc na zachętę ich oszczekałem. Gdy już wyruszyliśmy i dotarliśmy na wał okazało się, że człowieki to okropne lenie i gdzie się da wjechać samochodem to tam wjadą. Dlatego też musieliśmy iść dość duuługo wzdłuż brzegu, częściowo przez krzaki i chaszcze, aż znaleźliśmy wolne miejsce. Wolne było pewnie dlatego, że nie dało się tam dojechać autem. Rozbiliśmy się, Państwo rozpalili grilla i odpoczywali na kocu, a ja w tym czasie wykorzystałem ich nieuwagę i... jadłem trawę. Jadłem jej ile wlezie. Pani krzyczy gdy to robię, ale dziś nie widziała, a ja to z premedytacją wykorzystałem. Już dawno nie naskubałem się tyle zieleninki. Mniam, musicie sami spróbować :) Gdy kiełbaska się już upiekła, a właściwie trochę sfajczyła, (bo moje dwunogi tak się zachwyciły wylegiwaniem na słońcu, że zapomniały o pilnowaniu obiadu) to położyłem się blisko talerza i czekałem na swoją porcję, no i się doczekałem, dostałem trochę zwęgloną, ale jakby nie patrzeć kiełbaskę. Po zjedzeniu przyszedł czas na sjestę, którą bezczelnie próbował nam zakłócić jakiś dziadek z wędką. I w tym momencie zostałem bohaterem dnia! Zacząłem szczekać i warczeć informując go, że ma się nie zbliżać do naszego miejsca i iść precz skąd przyszedł. Podziałało. Później szczekając nawoływałem przepływające kaczki, ale nie chciały do mnie przypłynąć. Nie rozumiem dlaczego. Przecież chciałem się z nimi tylko troszkę pobawić (ewentualnie usmażyć je na grillu i zjeść ze smakiem). Oszczekać musiałem też fale po motorówce rozbijające się o brzeg. Bo jak one w ogóle śmiały się o niego rozbijać i rozpraszać mnie swoim chlupotem?! Pozdrowiłem też psa płynącego na łódce, też mnie pozdrowił, pełna kultura. Naszczekałem też na moich Państwa, żeby pobawili się ze mną piłką.


A na koniec zrobiłem coś co uwielbiam! Gdy już zbieraliśmy się do powrotu zacząłem kopać dziurę w ziemi. Kopałem, kopałem i kopałem. Wyrywałem kłęby trawy i... znów kopałem, kopałem i kopałem. Robiłem przerwę, żeby powąchać trochę w swoim dole i... dalej kopałem, kopałem i kopałem. Obsypałem świeżą glebą Panią, która zwijała moją dłuuuuuugą smycz, obsypałem koc i plecak Pana. Kilka grudek ziemi trafiło nawet do grilla. Kopanie w ziemi to jedna z tych rzeczy którą sffeterki lubią najbardziej. Podsumowując, to był udany dzień i udane zakończenie tego długiego, leniwego majowego weekendu. Wygrzałem się na słonku, nawdychałem świeżego powietrze, wykopałem dól, pojadłem trawy i wyyyyszczeeeekałem się. Teraz czas na odpoczynek po tym pracowitym dniu. Życzę wszystkim pieskich snów, dobranoc.

sobota, 2 maja 2015

Powitanie...

Hej wszystkim (dwunogom i czteronogom), pozwólcie, że na początku się przedstawię: moje człowieki wołają na mnie Sedan (nie pytajcie mnie dlaczego nazwano mnie jak samochód), a jak ich zdenerwuję to Rudy. Rozwiewając ewentualne wątpliwości to jestem psem, seterem irlandzkim i jak w tytule bloga jestem psim sportowcem na emeryturze, a dokładnie to na przedwczesnej emeryturze. Obecnie mieszkam w stolicy Dolnego Śląska. Przyjechałem tu z dwójką moich ludzi, czasem zwanych przeze mnie Sługami, z Opolszczyzny, gdzie spędziłem ponad 6 lat swojego życia. Mieszkałem w małym miasteczku, gdzie byłem jednym z trzech przedstawicieli swojej rasy i nie mogłem wyjść na miasto bez słuchania westchnień na temat mojej rzekomej urody i jeszcze czegoś dziwniejszego, a mianowicie: ach... ile ja bym dała za taki kolor włosów. I wiecie co? Moja Pani odpowiadała wtedy, że z chęcią pozbiera trochę mojego drogocennego futra, które zostawiam zupełnie przez przypadek tu i tam (np. na kanapach czy ubraniach) i im odda, żeby sobie perukę zrobiły. Tak poza tym to moje miasteczko było spoko, miałem blisko nad rzekę gdzie ganiałem kaczki i do której nie chciałem wchodzić za żadne skarby. Były łąki i pola gdzie mogłem sobie godzinami szaleć. Były blisko góry po których przebiegłem, tak PRZEBIEGŁEM, nie jeden maraton z moim Panem. Miałem tam też kilku dobrych kudłatych znajomych, kilku wrogów (których Pani nie pozwalała mi unicestwić), no i jeszcze Bazylego - mojego sąsiada: kota. Dla jasności nie żyliśmy jak przysłowiowy pies z kotem. To był mój koci przyjaciel i jak się zgubił to sam osobiście pomagałem go szukać. Skąd się wziąłem we Wrocławiu? Pani chciała się uczyć. Wrocław jest trochę mniej fajny, bo jest tu głośniej i wszędzie daleko. Ale nie jest aż tak źle (zawsze może być gorzej). Mieszam wcale nie tak daleko parku i wałów Odry więc jest gdzie pójść na spacer. Tylko nie za bardzo wolno mi tam biegać bez smyczy, chociaż właściwie to to już niby nie jest aż takim problemem, bo... jestem emerytem. Mimo, że z reguły czuję się całkiem dobrze, to straszni ludzie, w miejscu którego zwierzęta odwiedzać nie lubią powiedzieli, że z moim bieganiem koniec. Rozumiecie to?! Gorzej, nie wolno mi też bawić się piłką, skakać i robić innych rzeczy, które bardzo lubiłem. Podobno mogę tylko truchtać, ale czym jest truchtanie w porównaniu z szaloną gonitwą po krzakach? No właśnie, sami rozumiecie, że niczym. A dlaczego mi nie wolno? Bo mam jakąś chorobę na s... Pani podpowiada, że spondylozę. Ale ja na codzień na prawdę bardzo dobrze się czuję i z chęcią bym pobiegał, tylko czasem mnie boli - bardzo rzadko, no i wtedy gdy za bardzo pobiegam... Ale przecież mojego Pana też boli jak za bardzo pobiega... Może tak powinno być, a lekarze mnie oszukują i chcą mi zabrać całą przyjemność z życia?? Tak czy inaczej: oto ja, niedościgniony wśród moim psich przyjaciół zostałem odesłany na wcześniejszą emeryturę. Dotychczas myślałem, że takie rzeczy to tylko u dwunogów...